środa, 9 grudnia 2009

Śmierć z niewyspania



Armia cieni (1969), ostatni wojenny film Jeana-Pierre'a Melville'a, zdaje się wyjaśniać, dlaczego reżyser - były żołnierz, członek francuskiego ruchu oporu i dowódca partyzancki - w pewnym momencie kariery oddał się kręceniu filmów kryminalnych, rozgrywających się w środowiskach przestępczych. Zewnętrzna przyczyna jest oczywista: fascynacja Melville'a amerykańskim kinem noir (zwłaszcza Asfaltową dżunglą Hustona) spowodowała, że twórca zapragnął przeszczepić jego mitologię na grunt francuski. W rezultacie  uczynił z konwencją hollywoodzkiego kryminału to samo, co Sergio Leone z konwencją westernu: wyrwał ją z macierzystego podłoża i uszlachetnił własnym unikalnym stylem, który - historia lubi zataczać koło -  zainspirował później filmowców z nowego kontynentu. Gorączka Michaela Manna to bodaj najlepszy przykład  amerykańskiej inspiracji poetyką Melville'owską, chociaż jej echa pobrzmiewają nawet w filmach tak odległych gatunkowo, jak np. Poza prawem Jarmuscha. Melville, podobnie jak Leone w swoich spaghetti-westernach, wyabstrahował gatunek z pozorów realności; odrzucił hollywoodzką ekonomię narracji na rzecz formy celebracyjnej, stylizowanej, milczącej. Przy czym o ile włoski reżyser wybierał monumentalizację i malowniczy wizualny przepych, Melville'a wyróżniał orientalny minimalizm i beznamiętna dandysowska elegancja. Leone był, w sensie emocjonalnym i wizualnym, gorący; Melville wraz z rozwojem stylu stawał się coraz bardziej surowy, rafinowany i chłodny.



Wydaje się, że Armia cieni nieprzypadkowo powstała między dwoma najwybitniejszymi filmami "czarnymi" Melville'a - Samurajem (1967) i W kręgu zła (1970). Odstępstwo od ich tematyki jest jednak pozorne, gdyż w rzeczywistości Armia cieni tworzy wraz z nimi swoistą somnambuliczną trylogię, traktującą o osamotnieniu ludzi, którzy wybrali życie ponad dopuszczalnymi zasadami. Styl, który tę prawdę wyraża, w każdym z trzech filmów jest podobny. Efekt nieprzyjaznej surowości otoczenia uzyskuje Melville poprzez filmowanie pleneru zawsze pod zachmurzonym, stalowosinym niebem, charakterystycznym dla przełomu jesieni i zimy - przy czym zima, gdy już ją ukazuje, zawsze jest porą roku smutną, z niewielkimi płatami śniegu jak nowotwór pokrywającymi obumarłą ziemię - żadnych malowniczych zasp, gęstych śnieżyc, zamieci ani w ogóle nic, co pozwoliłoby wydobyć z tej pory roku ślady życia. Melville lubi pogodę deszczową, ale nie zobaczymy w jego filmach efektownych ulew w stylu Kurosawy; tutaj deszcz wnosi element melancholijnego transu, rozmazuje się na szybach samochodów, ogranicza widoczność - innymi słowy, jeszcze bardziej izoluje i dystansuje bohaterów. Pejzaż miejski jest na ogół statyczny i wyludniony, w czym bynajmniej nie przypomina tętniących ruchem asfaltowych dżungli z filmów amerykańskich. Postaci bohaterów wyróżniają się demonstracyjną elegancją, oszczędnością słów, mimiki i gestów, piętnem osamotnienia wyrytym na nieruchomych twarzach - to bardziej potomkowie Michela z Kieszonkowca Bressona niż bujnych przestępców wykreowanych w Hollywood przez Bogarta, Robinsona, Bancrofta czy Sterlinga Haydena. To ludzie  za sprawą swoich wyborów wyalienowani z potocznego życia, nie zaś romantyczni życia królowie.

Podobnego uczucia wykorzenienia połączonego ze smakiem ryzyka, jakie jest udziałem przestępców z  jego filmów, doświadczył reżyser w latach wojny, kiedy walczył w ruchu oporu. Konspiracyjny pseudonim "Melville" - skutek zachwytu nad powieścią Moby Dick - z czasem zastąpił mu prawdziwe nazwisko (Grumbach), a wojenna trauma napiętnowała go na resztę życia. Wtedy też nabawił się bezsenności, którą niekiedy próbowano wyjaśniać transowy, lunatyczny charakter jego dzieł, oraz ów panujący w nich nieustannie trupi półmrok. Armia cieni stanowi więc powrót do źródła, do wydarzeń, które ukształtowały tożsamość Melville'a jako człowieka i filmowca - o czym mówi już zacytowany w czołówce filmu fragment z Courteline'a: Nieszczęśliwe wspomnienia, witajcie gdyż jesteście mą utraconą młodością.

Bohaterami Armii cieni są członkowie Resistance, prowadzący podziemną walkę z okupantem na przełomie 1943 i 1944 roku. Nie ma tu jednak typowej dla opowieści o Ruchu Oporu gloryfikacji postaci i działań wojennych, a heroiczny wymiar walki zatraca się a to w poczuciu jej bezcelowości, a to w paranoicznym lęku przed zdradą towarzyszy. Wzajemna podejrzliwość praktycznie przekreśla możliwość zaistnienia przyjaźni między współbojownikami, gdyż nigdy nie wiadomo, kiedy któregoś z przyjaciół będzie trzeba zlikwidować. W sumie samotność bohaterów Melville'a jest w tym filmie wyolbrzymiona do sześcianu: ich wrogiem jest nie tylko okupant; brak im również oparcia w upokorzonym, splamionym kolaboracją narodzie. Żyją z dnia na dzień, w ukryciu; przemykają ulicami szarzy i niepozorni, jak tytułowe cienie. Są zarówno na marginesie społeczeństwa jak i ponad społeczeństwem. Upodabnia ich to do kryminalistów z Samuraja i W kręgu zła, ale są od nich jeszcze bardziej tragiczni, gdyż nie mogą poszczycić się równie konkretną, hedonistyczną motywacją  dla swoich działań. Honor Francji, o który walczą, nawet dla nich jest wartością abstrakcyjną, a świadomość, że narodowi niezbyt na honorze zależy, zmusza ich do szukania alternatywnych uzasadnień walki, typu: "gdy wygramy, Francuzi będą mogli obejrzeć Przeminęło z wiatrem" (jako, że okupant zakazał wyświetlania amerykańskich filmów). Lecz nawet to nie pomaga, gdyż ze swymi pasywnymi rodakami żołnierze z Armii cieni nie czują już żadnej więzi.

Zginą oczywiście wszyscy - bo taki jest los bohaterów filmów Melville'a - ale gorycz straty jest w tym wypadku osłabiana poczuciem, że chodzi o dezaktywację zużytych automatów. W odróżnieniu od Jeffa Costello z Samuraja czy Coreya z W kręgu zła, bohaterowie Armii cieni nie są za sprawą swej samotności ludźmi wolnymi. Ich czyny są mechaniczne i uzależnione od rozkazów góry; reakcje powodowane lękiem i niepewnością jutra; sylwetki statyczne, sztywne, o ciężkich zmęczonych twarzach i machinalnych ruchach ograniczanych przez grube zimowe palta.



Formalny minimalizm Melville'a, niezależnie czy uznamy go za pochodną fascynacji dalekowschodnią ascezą  czy za swoisty ekwiwalent "moralnej próżni" z tragedii antycznej, mówi przede wszystkim o samotności człowieka żyjącego w świecie pogrążonym we śnie - samotności czuwającego wśród śpiących. Niemiecki oficer von Ebrennac z Milczenia morza bezskutecznie próbował przebudzić ze snu swoich francuskich gospodarzy, a bohaterowie Armii cieni są czuwającymi synami uśpionego narodu. Czuwającymi jednak coraz słabiej i nieuchronnie popadającymi w narkolepsję. Ten tragizm sprzeciwu wobec praw natury jest tematem ulubionej powieści reżysera, czyli Moby Dicka. U Melville'a-pisarza ową naturalną konieczność, koniec końców zabijającą indywidualistów, symbolizuje biały wieloryb, u Melville'a-filmowca - letargiczny charakter świata, w którym żyją bohaterowie.         

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz