wtorek, 4 stycznia 2011

Prorok epoki Antychrysta

Wszystkie cytaty pochodzą ze zbioru: Hermann Broch, "Kilka uwag o kiczu i inne eseje", Warszawa 1997.

Hermann Broch
Hermann Broch (1886-1951) nie wsiąkł w polską kulturę czytelniczą tak jak inni czołowi pisarze XX wieku, mimo iż cały niemal jego dorobek, powieściowy i eseistyczny, został przełożony na nasz język. Jego główne arcydzieło, Śmierć Wergilego (1945), gościło w polskich księgarniach dwukrotnie - w roku 1963 i 1993 - co w porównaniu z licznymi wznowieniami powieści Prousta, Joyce'a, Manna czy Kafki jest wynikiem skromnym, zaś genialny debiut, Lunatycy (1932), ukazał się z 74-letnim opóźnieniem. Tymczasem chyba żaden z dwudziestowiecznych mistrzów pióra z równą Brochowi przenikliwością nie nakreślił problemu, który szczególnie palący staje się dopiero w epoce ponowoczesnej: erozji wartości,  powiązanej z oderwaniem pierwiastka etycznego od estetycznego. Kataklizmy XX wieku są dla autora Śmierci Wergilego jedynie naturalną konsekwencją procesu ogólniejszego, to jest rozpadu idei platońskiej, która stanowiła zarówno odzwierciedlenie, jak i etyczny cel wszelkich przejawów ludzkiej działalności. Broch nazywa ją "absolutnym systemem wartości" lub "formującą wolą wartości", za jej odpowiednik w cywilizacji Zachodu uznając średniowieczny Kościół, podporządkowujący wszelką ludzką działalność absolutnej idei Boga. Wraz z reformami Lutra ten absolutny system uległ rozbiciu, wskutek czego nastąpiło "dialektyczne samozniesienie" - odłączenie każdej z pojedynczych wartości - każdej formy aktywności ludzkiej - od owego zasadniczego celu, i ich anarchiczny rozrost w sobie tylko ustanowionych kierunkach.

Zachód odczuł owo dialektyczne samozniesienie w momencie protestanckiego podziału Kościoła, przy czym proces działającego wstecznie rozbicia całościowego systemu wartości na coraz mniejsze systemy, z których każdy, ponownie zyskując autonomię, rości sobie prawo do wyłącznej prawdziwości i absolutności, kończy się ową potworną anarchią wartości i wzajemnym brakiem zrozumienia, w którym toczy się krwawa i bezlitosna walka pomiędzy poszczególnymi systemami wartości i w których platońska idea wydaje się całkowicie zanikać, aby ustąpić miejsca pierwiastkowi nieduchowemu.

Poszczególne jednostki wartości, odłączone od zasadniczej idei-matki, zasadniczej matrycy duchowej,  w efekcie stają się coraz bardziej hermetycznymi bytami samymi dla siebie - sztuka zaczyna służyć wyłącznie sztuce, handel jedynie zarobkowaniu, architektura użytkowaniu, sfery metafizyczna i racjonalna zaczynają się wzajemnie wykluczać - i wskutek tego rozproszenia każde z nich niepowstrzymanie zmierza w sobie tylko właściwym kierunku, osiągając nieuchronnie rozmiar trudnej do ogarnięcia patologii. Ilustrację takiego stanu rzeczy przedstawił Broch w swej debiutanckiej powieści Lunatycy. Pierwszy z jej głównych bohaterów, Pasenov, jest radykalnym romantykiem, którego romantyzm przekroczył granice skrajności zamieniając się we własną parodię; drugi, Esch, radykalnym (choć mimowolnym) anarchistą, wiecznie lawirującym w poszukiwaniu jakiegoś trwałego systemu wartości; trzeci, Hugenau, radykalnym pragmatykiem, w którego bezwzględnej interesowności przejawiają się wszelkie znamiona psychopatii. I Wojna Światowa, stanowiąca tło historyczne trzeciej części Lunatyków, jest z kolei przykładem radykalnego konfliktu zbrojnego - toczonego dla samego siebie, przerastającego w największy, najbardziej pozbawiony podstaw, najbardziej niepowstrzymywalny w dotychczasowych dziejach ludzkości kataklizm, zbierający straszliwe żniwo śmierci tylko dlatego, iż taka jest jego natura (tak samo jak cyniczne postępki Hugenaua znajdują uzasadnienie w obliczonej wyłącznie na zysk naturze kupiectwa). Autonomizacji ulega nie tylko najogólniejsza rzeczywistość ale także ciało ludzkie: Broch naświetla problem niezliczonych amputacji kończyn, jakie miały miejsce w szpitalach polowych; stosując Proustowskie i Joyce'owskie techniki narracji kreśli przenikliwe portrety inwalidów wojennych, którzy doświadczyli psychicznej i fizycznej dezintegracji duszy i ciała.

Każda z wartości oderwanych od "absolutnego systemu" w końcu sama staje się systemem, i w ten oto sposób świat zaczyna jawić się jako pole starcia między spolaryzowanymi systemami wartości: teizm kontra ateizm, kapitalizm kontra socjalizm, sztuka kontra polityka, militaryzm kontra pacyfizm i tak dalej, a ponieważ każda z tych dziedzin rości sobie prawo do supremacji nad pozostałymi, pojawia się zjawisko ingerencji, wchodzenia jednego systemu wartości w kompetencje innego. Szczególnie sztuka, która przecież sama w sobie nie posiada żadnego "własnego" tematu, która - będąc odbiciem - stale zdana jest na obce obszary wartości i zapożycza nawet swój główny temat, miłość, z zakresu wartości erotyzmu, narażona jest na obcą ingerencję. Przykładem tego zjawiska jest dla Brocha rosnąca tendencyjność sztuki, coraz częściej przejmującej funkcje agitacyjne (socjalistyczne bądź patriotyczne) i ulegającej podziałowi na to, co dziś nazwalibyśmy "specjalizacją gatunkową": powieści "sportowe", kryminalne itp. Krótko mówiąc - konkluduje Broch - nakaz estetyczny - przy czym pojęcie "estetyczny" rozumiane jest w najszerszym sensie i odnosi się do wszystkiego, co uformowane - nie jest już zorientowany na cel aksjologiczny, na etyczny i nieskończony cel aksjologiczny systemu, lecz opiera się na istniejących już uformowaniach systemu.


Kadr z filmu Głęboka czerwień (1975) Dario Argento
Innymi słowy, w ramach systemu sztuki, tak jak każdej innej formy ludzkiej działalności w epoce rozpadu wartości, pojawia się system imitacyjny, który orientację na jej nieskończony, "platoński" cel, zastępuje celem skończonym. Daje się to zauważyć choćby tam, gdzie liryka miłosna przechodzi w pornografię, to znaczy tam, gdzie erotyczny system wartości staje się dogmatyczny, zmieniając poezję w erotyczną sztukę tendencyjną: nieskończony cel miłości obrócony zostaje w skończony, a irracjonalność biegu rzeczy zepchnięta w skończoność, wobec czego miłość staje się szeregiem racjonalnych aktów płciowych. Tak oto powstaje kicz będący, według Brocha, symptomatycznym wytworem każdej epoki rozpadu.

Idealny kupiec - załóżmy, że taki istnieje - nie powinien myśleć o efekcie wzbogacenia, lecz prowadzić swój sklep, swoje przedsiębiorstwo przemysłowe, zgodnie z techniką i zasadami przyzwoitości kupieckiej. Albo według naszej terminologii: przyzwoite działanie kupieckie jest działaniem etycznym, jego rezultatem estetycznym w najszerszym sensie jest bogactwo. Jednakże kupiec, który myśli tylko o efekcie, jest godny potępienia i nawet jest nim w znaczeniu potocznym, ponieważ bywa napiętnowany jako chciwiec, spekulant albo jak państwo jeszcze zechcą go nazwać. 

To samo odnosi się do sztuki: rezultat estetyczny musi stanowić konsekwencję etycznego działania, nie może być celem samym w sobie. Mówiąc potocznie: forma musi wypływać z uwarunkowań treści i do niej przylegać. Piękno jest wartością absolutną, a zatem zbyt abstrakcyjną, zbyt irracjonalną, aby dało się doń dotrzeć bezpośrednio i obiektywnie spreparować - wszak inaczej  (co nie znaczy, że nie równie; wartościowanie w tych kategoriach jest bez sensu) "piękny" jest Hamlet Szekspira od Paisy Rosseliniego - toteż twórca, który się na taki zamiar porywa, nieuchronnie zamienia się w producenta kiczu. Kiczem jest każda twórczość, dla której rezultat estetyczny (piękno, wzruszenie, efekt rozrywkowy) staje się celem bezpośrednim. Nieskończony cel systemu sztuki zostaje oto zawężony do skończoności i tak powstaje jej antonimiczna imitacja, Antychryst:

Innymi słowy, w każdym systemie wartości można stwierdzić istnienie drugiego, całkowicie identycznego, który, będąc w każdym punkcie zgodny z systemem właściwym, jest jednak jego przeciwieństwem, ponieważ brak mu zapatrzenia w nieskończony cel aksjologiczny. Jest to maska Antychrysta, który mając rysy Chrystusa, nadal pozostaje Złem.

W tym miejscu przychodzi mi do głowy przykład filmu Powiększenie (1966) Antonioniego i wariacji na jego temat w gatunkowej formie horroru, czyli Głębokiej czerwieni (1975) Dario Argento. Powiększenie, którego twórca poszukiwał nowych form wyrazu kierując się etycznym imperatywem sportretowania ducha epoki, jest pełnoprawnym dziełem sztuki, zaś film Argento to jego kiczowata imitacja, która dla wywołania wrażenia operuje gotowym zestawem efektów. I nie ma znaczenia, że operuje nim w sposób  tak prestidigitatorski, że wprawia widzów w drżenie serca; podobnie jak nie ma znaczenia, że publiczność Avatara (2009) wychodziła z kina na ogół usatysfakcjonowana wrażeniami, jakich dostarczył jej Cameron. Kicz jako produkt nie musi być nieudany, bowiem tym, czego mu brakuje, jest pierwiastek etyczny, nie estetyczny:

Kto produkuje kicz, nie jest kimś, kto wytwarza sztukę pośledniej jakości, nie jest żadnym nieudacznikiem czy beztalenciem, nie da się go w ogóle zaklasyfikować według kryteriów estetycznych lecz jest, krótko mówiąc, złym człowiekiem, etycznie nagannym, zbrodniarzem pragnącym radykalnego zła. Albo mówiąc nieco mniej patetycznie: jest to świnia. Ponieważ kicz stanowi zło jako takie wewnątrz sztuki. Chcecie przykładu kiczu przekraczającego wszelkie wyobrażenia? - to Neron grający na lutni wśród płonących ciał chrześcijan: specyficzny dyletant, specyficzny esteta, który dla wspaniałego efektu zrobi wszystko. Artysta wszakże ma pracować dobrze, nie pięknie.

Nie ma niegodziwości, jakiej nie popełniłby Neron w imię piękna. Nie ma podłości jakiej w imię zysku nie uczyniłby Hugenau z Lunatyków. Oto skutek zniesienia orientacji etycznej na rzecz estetycznej.

Twórca kiczu, powołując się na "uczucie", na azyl subiektywnego "podobania się", "kradnie" sztuce pewne środki wyrazu, przekuwając je w efekty, mające wywoływać określone wrażenia. Toteż jego ekspresję można utożsamić z tym, co Rick Altman określił jako gatunkową powtarzalność, a co w istocie jest zamkniętym systemem chwytów:

Jest rzeczą nader znamienną - nigdzie nie widać tego tak wyraźnie, jak w poezji, ale po części także w muzyce - że kicz, właśnie z braku jakiejkolwiek własnej wyobraźni, zawsze sięgać musi po najprymitywniejszą z metod: pornografia, której wokabuły rzeczywistości składają się, jak wiadomo, z aktów płciowych, jest najczęściej tylko ciągiem takich właśnie aktów, kicz detektywistyczny składa się z szeregu identycznych zwycięstw nad przestępcami, powieść dla panienek jest ciągiem identycznych aktów nagradzania dobroci i karania braku serca; taka jest, z grubsza biorąc, metoda jednostajnego rytmu bębna, prymitywnej syntaksy, w którą wpasowuje się tutaj monotonne wokabuły rzeczywistości. 

Tak jak efekt w dziedzinie sztuki jest dogmatem - ustalonym chwytem, po który zawsze sięga się gwoli wywołania określonego wstrząsu - tak kicz jest próbą racjonalizacji jej irracjonalnego celu, piękna, i spreparowania go za pomocą dogmatycznych środków. Racjonalizm jest jak wirus, który atakuje wszystkie systemy wartości w dobie rozpadu, zacieśniając obszar ludzkiego poznania. Naukowy empiryzm jest dla filozofii tym, czym kicz jest dla sztuki, gdyż zawęża nieskończony cel poznawczy do metodologicznej weryfikacji świata fizycznego. Droga do duchowych poszukiwań zostaje zatrzaśnięta dogmatem naukowego faktu, którego człowiek nieuzbrojony w narzędzia badawcze nie może zweryfikować ani podjąć z nim dyskusji. Odduchowiona rzeczywistość staje się podatnym gruntem dla samozwańczych bohaterów w osobach autokratycznych wodzów, którzy w miejsce rozkawałkowanej idei platońskiej ustanawiają własne jej imitacje, zawężone do ram świata doczesnego: ideologie. Takie zjawiska, jak komunizm czy faszyzm, są kiczem w platońskim systemie wartości, wyległym w momencie osłabienia jego "sił odpornościowych"; czy potrzeba mocniejszego argumentu aby wykazać, że kicz jest zły?

Dziś, gdy kicz do tego stopnia wchodzi w kompetencje sztuki (widać to choćby na przykładzie filmów Tarantino), że nawet intelektualiści mają już problemy z rozdzieleniem tych pojęć i stosują do nich te same kryteria wartościowania estetycznego; gdy na skutek tego nierozróżnienia krytyka artystyczna sama staje się kiczem, zawężając nieskończoną drogę ku poznaniu dzieł sztuki do ich subiektywnej oceny - warto wrócić do austriackiego myśliciela sprzed lat, Hermanna Brocha, aby rozrzedzić postmodernistyczną mgłę, choć na chwilę, tchnieniem pewności.

8 komentarzy:

  1. Thnx :) To część pierwsza, drugą (o "Śmierci Wergilego") napiszę pewnie po weekendzie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Broch jest wielki! Uwielbiam jego 'Lunatyków" u "Kusiciela".

    OdpowiedzUsuń
  3. Widzę, że kino nieme również uwielbiasz i dużo piszesz o nim na swoim blogu. Tak trzymać. Jako miłośnikowi tej wspaniałej sztuki polecam Tobie blog Chrisa Edwardsa: http://silent-volume.blogspot.com/

    Co do Brocha oczywiście potwierdzam - wielki pisarz :)

    OdpowiedzUsuń
  4. W pierwszym rzędzie uwielbiam nieme kino, a dopiero później inne. Dzięki za polecony blog. Tobie mogę polecić inny blog w tym temacie Ferdinanda Von Galitzien:
    http://ferdinandvongalitzien.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  5. Moja estyma dla Kurosawy wynika między innymi stąd, że często posługiwał się ekspresją kina niemego, dzięki czemu przywrócił należne miejsce obrazowi filmowemu. Kiedyś obejrzałem "Rashomon" z wyłączonym dźwiękiem i film właściwie nic nie stracił przez to na czytelności. Kino nieme to utracony ideał i im bardziej "twórca dźwiękowy" się do niego zbliża, tym lepiej dla obrazu.

    OdpowiedzUsuń
  6. Ferdinant Von Galitzien skupia się, jak widzę, na filmach mniej "kanonicznych" niż Edwards. Intrygujące perełki opisuje, np. z Brazylii czy Chin. Ma lekkie pióro więc materiału jest na kilka dni czytania ale to sama frajda odkrywać zapomniane obszary kinematografii.

    OdpowiedzUsuń
  7. Dowiedziałem się o tym blogu od znajomego - lecz nie myślałem, że teksty te będą AŻ TAK DOBRE! Podziwiam i gratuluję świetnego pióra.

    OdpowiedzUsuń